ZNANI SYBIRACY





Jerzy Urbankiewicz
(1915-2004)

Urodził się w Polsce w Łodzi, w czasie pierwszej wojny światowej. W wieku lat 10 zdał egzamin do Państwowego Gimnazjum im Mikołaja Kopernika w Łodzi, gdzie zraził sobie kilkoro nauczycieli i został relegowany, przeniesiony do prywatnego Gimnazjum A. Zimowskiego okazał się wzorowym uczniem. Jako uczeń klasy 7 w wieku lat 17 został mistrzem Łodzi oraz (w tzw. klasie B) mistrzem Polski we władaniu floretem.

Po maturze zgłosił się na ochotnika do służby wojskowej i, jako ochotnik, wybrał sobie kawalerię. W roku 1935 ukończył Szkołę Podchorążych Rezerwy Kawalerii jako prymus rocznika; w r. 1937 otrzymał nominację na podporucznika rezerwy.

Podjął studia na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Nie studiował zbyt gorliwie, podjął bowiem próby twórczości dziennikarskiej w Polskim Radiu w Łodzi oraz w prasie: w dziennniku „Orędownik”, w studenckim ”Wszechpolaku” , a także, w roku 1939 w tygodniku „Naród w Walce”. Był też członkiem korporacji akademickiej K!Patria (jej dewiza:Homo non sibi natus sed Patriae).

W roku 1939 zmobilizowany do Pułku 4 Ułanów Zaniemeńskich, Ośrodek Zapasowy w Wołkowysku; dowódca plutonu w „szwadronie marszowym”. Szwadron miał piątego dnia mobilizacji uzupełnić straty Pułku. W warunkach kampanii wrześniowej do tego nie doszło, szwadron wszedł w skład improwizowanego 102 Pułku Ułanów. Uzbrojony jedynie w broń osobistą, uczestniczył tylko 18 września w walce z sowietami o Grodno, przebił się, manewrował, 24 września ściśnięty na Suwalszczyźnie przez czołgi niemieckie z jednej, sowieckie z drugiej strony, został rozformowany, przeszedł granicę litewską, internowany.

Jerzy Urbankiewicz, nie mając punktu zaczepienia ani na Wileńszczyźnie ani na Litwie, uciekł z obozu w Rakiszkach dopiero na początku kwietnia 1940.  W „Legalizacji” Związku Walki Zbrojnej otrzymał dowód osobisty na nazwisko Andrzej Zawada, na przedostanie się do Wojska Polskiego na Zachodzie było za późno. Zaangażował się w konspiracji ZWZ/AK. 

Dołączył do Egzekutywy w Kedywie Okręgu Wileńskiego AK, w 1943 został jej dowódcą. Uczestniczył w kilkunastu ulicznych zamachach na agentów litewskiego Gestapo, kolaborantów, w aktach dywersji, m.in. w wysadzeniu w marcu 1943 niemieckiego wojskowego transportu kolejowego. 16 maja 1944 odegrał główną rolę w odbiciu z więzienia c/c E. Chylińskiego ps. „Frez”.  (Krzyż Walecznych, awans na rotmistrza). W akcji „Burza” został zastępcą dowódcy konnego Oddziału Rozpoznawczego Komendanta Okręgów (Wilno i Nowogródek). 6 lipca 1944 zaatakował na czele  plutonu ORKO oddział niemiecki w m. Rukojnie, zdobył broń, konie, materiały wojenne i odesłał  do sztabu Okręgu trzech podoficerów, tzw. „języków”.  17 lipca sowieci aresztowali Komendanta Okręgu gen. A. Krzyżanowskiego „Wilka” i większość dowódców, okrążyli skoncentrowane oddziały AK. Jerzy Urbankiewicz na czele części ORKO wycofywał się w straży tylnej oddziału nie zniewolonych żołnierzy. Część plutonu szpicy tylnej została rozbrojona przez patrol sowiecki. Następnie wjechał w środek rozbrojonego oddziału, przy próbie rozbrojenia go otworzył z zaskoczenia ogień do sowieckiego konwoju i swój pluton uwolnił (to i Rukojnie – Virtuti Militari). Część wojenną swego życiorysu opisał w książce Szabla zardzewiała... wydanej w Warszawie  w 1991 r.

Część Oddziału bezpiecznie odprowadził do Wilna. Został aresztowany 5 października 1944, a nastepnie zesłany na Workutę – do tamtejszej kopalni. Podał się za artystę malarza, co mu umożliwiło start, a następnie zdobycie fachu kopalnianego elektryka, którą to funkcję pełnił do zwolnienia jesienią 1956 roku.  

W tymże roku przygotował sobie – bezwiednie – przyszły start w zawodzie publicysty w Polsce. Do łagru dotarł numer tygodnika „Nowa Kultura” z artykułem „My – z AK”, jednym z pierwszych artykułów uznających patriotyzm akowców, ale tylko warszawskich. Napisał obszerny list – artykuł domagający się pamięci o tysiącach kresowych żołnierzy AK trzymanych w sowieckich łagrach. Nielegalną drogą list dotarł do redakcji w Warszawie, przyszła odpowiedź i nastąpiła dalsza kilkakrotna wymiana listów. W dniach powrotu do kraju na łamach „Nowej Kultury” (Nr 48 z 1956 r) ukazał się wielki artykuł p.t. „Cztery listy z Workuty”, jako pierwsza w Polsce a publikacja o łagrach.   

Był to swego rodzaju bestseller, który pomógł w podjęciu współpracy z tygodnikami „Karuzela” i „Kronika”, a następnie w uzyskaniu pracy w łódzkiej telewizji. „Wygryziony” stamtąd przez „komuchów”, podjął pracę w radiu, skąd uciekł po 13 latach w podobnych okolicznościach, podjął pracę w „Dzienniku Łódzkim”, ustawa o kombatantach umożliwiła mu przejście na emeryturę, z czego skwapliwie skorzystał.

W końcu lat 60-ych zaczął pisać książki.Oto one:

(1) Sukiennice nad Łódką  (Łódź 1968);

(2) Za płotem Paradyżu (Łódź 1969);

(3) Złotook (Warszawa 1978);

(4) Sezon w Łodzi nie zaszkodzi (Łódź 1978);

(5)  Śledztwo w sprawie Geo-2a (Warszawa 1980);

(6) Dwa stopnie Celsjusza (Łódź 1982);

(7) Czerwone goździki stępiają wrażliwość (Lublin 1984);

(8) Passe-partout w ciepłym kolorze (Łódź 1984);

(9) Szmerek na widowni (Łódź 1984);

(10) Gdzie są konie z tamtych lat ( Łódź 1986);

(11) Szabla zardzewiała... (Warszawa 1991);

(12) Kedyw – Egzekutywa (Łódź 1992);

(13) Oddział Rozpoznawczy K.O. (  Łódź 1993);

(14) Odbicie „Freza” (Zeszyt Hist. Wiano)  (Łódź 1994);

(15) Trzeci dzień purgi (Białystok 1994);

(16) Parchy Szwaby Goje (Łódź 1995);

(17) Workuta (Łódź 1995);

(18) Legenda Jazdy Polskiej – tom 1 (Łódź 1996);

 

(19) Legenda Jazdy Polskiej – tom 2 (Łódź 1997);

 

(20) Pustka na piedestałach (Łódź 2000);

 

Współpracował stale z miesięcznikiem „Aspekt Polski”, pisał cotygodniowy felieton w „Dzienniku Łódzkim”, od 1990 roku redagował i wydawał miesięcznik „WIANO” – Trybuna Akowców Wileńskich oraz Zeszyty Historyczne.  .

W roku 1975 został przyjęty do ówczesnego Związku Literatów Polskich. W czasie stanu wojennego (ogłoszonego w 1981 r.) i zawieszenia ZLP, kontynuował w konspiracji działanie Łódzkiego Oddziału tego Związku, 28 października 1985 roku zatrzymany na ogólnopolskim zjeździe takich konspiracyjnych oddziałów w Poznaniu i przesłuchiwany przez UB. W 1989 r. założyciel i I prezes Łódzkiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

W roku 1989, na życzenie grona akowców wileńskich założył stowarzyszenie pod nazwą Okręg Wileński Armii Krajowej WIANO. W roku 1992 założył w Łodzi w gmachu Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Pawła II – Muzeum Okręgu Wileńskiego AK. Muzeum przekazuje więc wiedzę o historii Polski – młodzieży, choć nie tylko. Dzięki sprawności organizacyjnej Jerzego Urbankiewicza przez kilkanaście lat był wydawany miesięcznik historyczny WIANO, z którego korzystają polskie biblioteki uniwersyteckie i instytuty badawcze za granicą. Miejmy nadzieję, że miesięcznik będzie kontynuował swoje jakże chlubne tradycje i w dalszym ciągu będzie wychodził.

W roku 1995 otrzymał Nagrodę m. Łodzi, oraz został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W r. 2000 Federacja Zjednoczonych Kombatantów w Paryżu uhonorowała go Medalem Europy.  W  r. 1993 jako rotmistrz Pułku 4 Ułanów Zaniemeńskich został awansowany do stopnia majora rezerwy, w roku 1999 do stopnia podpułkownika. 

W dziewiątej dekadzie życia zrezygnował z jazdy na ogierze i odtąd dosiadał wałacha rasy wielkopolskiej imieniem  „Okoń”.

Jerzy Urbankiewicz zmarł 11 sierpnia 2004 r. Pochowany został na cmentarzu Św.Anny na Zarzewie w Łodzi w dniu 16 sierpnia.


Opracowano na podstawie

http://jerzyurbankiewicz.mee.pl

Na w/w stronie internetowej znajdziemy szereg felietonów tego utalentowanego pisarza. Pozwolimy sobie w tym miejscu przytoczyć jeden z nich – znakomicie pasujący do tematyki przez nas poruszanej . Felieton ten o przewrotnym tytule – "Litości dla Niemców" – ukazał się 26 sierpnia 2003.



„W latach 1933 – 1939 Niemcy wykorzystywali każde dostępne forum, by biadolić nad brakiem Lebensraumu czyli przestrzeni życiowej. biadolenie to, nazywane niekiedy wrzaskiem, miało usprawiedliwić kolejne akty agresji: zaczęło się od zajęcia Nadrenii, następnie Austrii, Sudetów, Słowacji, przerwało je stanowcze NIE Polski na żądanie eksterytorialnej linii komunikacyjnej między Rzeszą a enklawą pruską. Reakcja Niemiec i finał są znane. Do agresji niemieckiej dołączył rosyjski sojusznik w wiadomej roli. Efekt – 50 milionów poległych, nie licząc ofiar wśród ludności cywilnej i wśród bojowników ruchów wolnościowych w rodzaju naszej Armii Krajowej. Silni tego świata narzucili temu światu granice i powojenne porządki, polegające m.in. na ustaleniu, kto ma prawo kogo wypędzać z terytoriów swego bytowania.

 I to jest właśnie sprawa, o której co jakiś czas rozlega się biadolenie czy wrzask ze strony tych, którzy wyżej opisany proces wzajemnego zabijania się zapoczątkowali – Niemców: zostali wypędzeni, czują się pokrzywdzeni!

 Decyzje zwycięzców podjęte w Poczdamie i Jałcie winny przejść do historii jako akty prawa międzynarodowego wyjątkowo obficie naszpikowane szachrajstwami. Ofiarą tych szachrajstw stała się Polska. Jako sojusznik, jako państwo, które pierwsze oparło się agresji niemieckiej, jedyne wśród państw okupowanych przez Niemców, zapisało w historii Europy i świata takie bojowe wyczyny jak Narvik, Bitwę o Brytanię, Monte Cassino, Wilhelmshafen, jak stworzenie i działanie na korzyść aliantów unikalnej, nieznanej w historii świata armii, Armii Krajowej.

W nagrodę, „suwerenną – jak mówi premier Miller – decyzją mocarstw”, Polska została poddana czwartemu rozbiorowi, a ludność, ta, która nie trafiła na rosyjskie wywózki i inne formy zniszczenia, została wypędzona z miejsc, w których trwała od wieków. Żaden z rządów Polski po roku 1989 nie wyraził choćby opinii, że była to „czystka etniczna”, krzywdząca Polaków.  A oto w ciągu ostatnich dwóch tygodni zbiegły się w publicystyce dwa tematy. Propozycja „pokrzywdzonych” Niemców - utworzenia „Centrum przeciwko Wypędzeniom”, i festiwal Polaków z Kresów w Mrągowie.

 W prasie polskiej aż dudni od rozważań w kontekście „wypędzenia” Niemców, a o wypędzonych Polakach – mimochodem i to z komentarzem, że wypędzane (pod przewrotnym kryptonimem „repatriacji”) były mniejszości etniczne. Fragment koncertu Polaków z zabranych nam Kresów pokazała z Mrągowa telewizja. Prasa – przemilczała. A było na co popatrzeć i posłuchać. Kamery błądziły po twarzach zalanych łzami. Nastolatka z Małopolski Wschodniej (wyrzekliście się, Polacy, tej geograficznej nazwy...) mówiła wiersz. Ulotne są te obrazy i dźwięki na małym ekranie. Mówiła o rzeczach, na które się patrzy, i bolą, których się słucha, i bolą, których się dotyka, i bolą. „Tak jest, kiedy się straci Ojczyznę...” Tak brzmiało ostatnie zdanie.”  


- powrót -