ZNANI SYBIRACY



Juliusz Blachowski


Działacz PPS. W latach 1924-1927 radny miejski Żyrardowa (przez pewien czas prezes Rady Miejskiej). Postać tragiczna. Zabójca znienawidzonego przez żyrardowskich robotników Gastona Koehler-Badin'a - naczelnego dyrektora zakładów żyrardowskich. Jego życie było w pewnym sensie odbiciem ciężkiej doli polskiego robotnika, który w dwudzielstoleciu międzywojennym musiał bardzo ciężko pracować w należących do obcego kapitału przedsiębiorstwach, otrzymując za swoją pracę bardzo niewielkie (nierzadko głodowe) wynagrodzenie.

Poniższy tekst ma za zadanie przypomnieć tragiczną sytuację Polski, która po wielu latach niewoli politycznej dostała się pod innego rodzaju okupację - gospodarczą, a wiele zakładów stanowiło wręcz wzorcowy przykład wyzysku kolonialnego.

Juliusz Blachowski urodził się w 1890 roku. Wcześnie rozpoczął działalność polityczną, wstępując w szeregi PPS. W 1906 został skazany na 6 lat katorgi, a następnie dożywotnie osiedlenie na Syberii.

Po wojnie wrócił do Polski. Od 1923 rozpoczął pracę w zakładach żyrardowskich w księgowości, kontynuując jednocześnie działaność partyjną w PPS. Nie był wcale radykałem, mimo że w tym czasie robotnicy Żyrardowa radykalizowali się w gwałtownym tempie. W latach 1924-1927 Blachowski był radnym miejskim, a przez pewnien czas nawet prezesem Rady Miejskiej Żyrardowa. Na tym stanowisku także okazał się niezbyt radykalny; zarzucano mu raczej ugodowość wobec nowych władców Żyrardowa. Podczas gdy w 1928 roku Rajmund Jaworowski spowodował rozłam w PPS i z częścią posłów utworzył przybudówke sanacji, tzw. PPS - Frakcję Rewolucyjną (cechowało ja to, iż była zaprzeczeniem tej nazwy - w działności swej okazała się wręcz kontrrewolucyjna), nikogo wówczas nie zdziwiło, że Blachowski poszedł w jego ślady, oscylując w kierunku sanacji. W tym czasie Blachowski zaczął się upijać, nie przychodził do pracy. Może zdawało mu się, że na nowym stanowisku politycznym może sobie pozwolić na takie zaniedbania. Jednakże dla Koehlera i pozostałych władców Żyrardowa nie miały znaczenia takie drobne niuanse w układzie sił politycznych w Polsce. Blachowskiego zwolniono. Za swoją lojalność otrzymał wprawdzie emeryturę w wysokości znacznie przekraczającej kwoty emerytur wypłacanych przez zakład Polakom, jednocześnie jednak pozbawiono go mieszkania służbowego w Żyrardowie. Blachowski starał się daremnie o prolongatę eksmisji. Najpierw odmówił mu dyrektor Waśkiewicz, a krytycznego dnia - Koehler. Wprawdzie Balchowski nie był przedstawicielem rewolucyjnego odłamu klasy robotniczej i nie uznawał terroru indywidualnego za właściwą formę walki klasowej, niemniej jednak jako robotnik pochodzący z Żyrardowa, związany w ten czy inny sposób ze swymi współtowarzyszami pracy w zakładach, dostrzegał dobrze, jaki los przygotowuje się robotnikom w tym mieście. Nie jest wykluczone, że poza osobistym rozgoryczeniem także nastroje panujące wśród robotników w jakiejś mierze wpłynęły na to, że zdobył się on na taki rozpaczliwy czyn.

Po przejęciu olbrzymich jak na owe czasy zakładów włókienniczych w Żyrardowie przez kapitał francuski reprezentowany przez Marcela Boussac'a, który zakupił w/w zakłady za grosze, dola robotników tam pracujących znacznie się pogorszyła. Spadła liczba zatrudnionych, jak również znacznemu pogorszeniu uległy warunki pracy. W 1914 zakłady w Żyradowie zatrudniały 8451 osób, w 1923 - 6020, podczas gdy w 1927 - jedynie 3020 osób.

Już w 1924 roku (4 grudnia) robotnicy żyrardowscy powzięli uchwałę: "Zebrani domagają się od Sejmu i rządu jak najsurowszego ukarania byłego ministra Kucharskiego za to, że sprzedał zakłady żyrardowskie cudzoziemcom, przez co doprowadził do ruiny klasę robotniczą w Żyrardowie, a skarb państwa naraził na olbrzymie straty. Zakłady żyrardowskie od tego czasu stosują redukcję pracowników, usuwają z fabryki maszyny, które znikają bez wieści, wywożą surowiec (len) do Belgi... Stan pracowników zmniejszył się o około 500 osób, a warunki pogorszyły się o 50 procent na niekorzyść robotników."
Rezolucję tę podpisały związki: klasowy, enpeerowski "Praca", chadecki inne. W wiecu, na którym uchwalono rezolucję, uczestniczyło 7 tysięcy osób. 7 tysięcy rąk podniosło się w głosowaniu za rezolucją. Sprzeciwów nie było.

To, na co skarżyli się robotnicy w grudniowej uchwale z 1924 roku, było dopiero nikłym wstępem do działań Boussac'a, który, sprowadziwszy do Żyrardowa cudzoziemskich dyrektorów, pod każdym względem począł dawać się coraz bardziej we znaki żyrardowskim robotnikom.

W memoriale Rady Miejskiej Żyrardowa czytamy o działalności konsorcjum:
"(...) Konsorcjum francuskie, będące obecnie panem Żyrardowa, stało się nim dzięki przypadkowi (ten przypadek śmiało możemy nazwać wg obecnej potocznej termiologii złodziejską prywatyzacją - nasz dopisek) i ani kwalifikacjami fachowymi, ani wysokością kapitału, ani wreszcie stosunkiem do robotników i ogółu polskiego nie usprawiedliwia swego wyjątkowego stanowiska. Mając na celu jedynie osiągnięcie najwyższych zysków, nie liczy się ani z potrzebami robotników i urzędników, ani z interesami miasta i państwa. Pozbawienie pracy 3 tys. robotników i systematyczne obniżanie wytwórczości zakładów zyrardowskich przeprowadzane jest pomimo wzrastających zamówień na wyroby żyrardowskie. Klienci zamawiają znaczne ilości, a otrzymują tylko nikłe części zamówienia. Gdyby istniała dobra wola ze strony zarządu, to nie ulega wątpliwości, że zakłady żyrardowskie mogłyby dać pracę i zarobek znacznie większej ilości robotników niż za czasów zarządu państwowego."

W jakich okolicznościach doszło do zabójstwa dyrektora głównego zakładów w Żyrardowie? Wiosną 26 kwietnia 1932 roku pan Gaston Koehler-Badin - skierowany do Polski przez CIC na stanowisko naczelnego dyrektora zakładów żyrardowskich - po ukończeniu urzędowania w biurze wyszedł na ulicę Mazowiecką. Ledwo postąpił parę kroków, gdy podszedł do niego jakiś zbiedzony człowiek i zaczął coś mówić. Zaskoczony Koehler słuchał z niecierpliwością słów tamtego, który, widać, prosił go o coś. Potem dopiero okazało się, że człowiekowi temu chodziło o to, by nie wyrzucano go z mieszkania, jakie zajmował w Żyrardowie na osiedlu robotniczym. Koehler, nie zważając na natręta, chciał pójść dalej. ale tamten nie ustępował, mówił coś o chorej żonie, o tym, że przez długie lata pracował... Tego Koehler miał dość. Odsunął intruza na bok i rzucił mu pogardliwie: Weg! Wówczas nagabujący Koehlera człowiek jak gdyby się przobraził. Wyprostował się, przestał prosić i błagać, w oczach zabłysła nienawiść i rozpacz. Koehlera to przeraziło, ale było już za późno. Napastnik wyjął z kieszeni pistolet kierując go w pierś dyrektora. Padł jeden strzał, drugi, trzeci. Koehler chciał jeszcze uciekać, przebiegł na druga stronę Mazowieckiej, ale dotarłszy do numeru 12, zachwiał się i przewrócił - zalany krwią. Weg było ostatnim słowem w jego zyciu. Na odgłos strzałów zbiegli się przechodnie. Zabójca stał jeszcze w tym miejscu, z którego strzelał. W opuszczonej dłoni trzymał rewolwer. Gdy mu go zabrano - nie reagował. Spokojnie poszedł z policją do komisariatu, mimo że zarówno przechodnie, jaki i policjanci stwierdzili, że był w stanie zamroczenia alkoholem.

W końcu października odbył się proces zabójcy - Juliusza Blachowskiego. Obrońcy podnosili wiele kwestii w związku z toczącym się procesem. Mówili m.in. o tym, iż znęcanie się nad robotnikami uchodziło Koehlerowi bezkarnie, ponieważ dzięki specjalnemu funduszowi na przekupywanie inspektorów pracy, ci ostatni troszczyli się o łagodną karę dla swego klienta. A jaki był sam Koehler? Jeden ze świadków powiedział m.in.: "Nie lubił też Koehler siwych głów, polecał zwalniać robotników posiwiałych w zakładach, w których pracowali całe zycie. Mnie kazał zwolnić, ponieważ byłem za wysoki. Dwóch inwalidów, którzy zgłosili się do pracy - jeden był bez nogi - Koehelr kazał zrzucić ze schodów, co też portier wykonał." Inny ze świadków: "Jeżeli któraś z pracownic miała za grube nogi, to ukrywano ją, gdy przychodził Koehler. Kazał on bowiem robotnice o grubych nogach wyrzucać." Dlaczego Balchowski strzelał do Koehlera? "Stanęły mi wszystkie krzywdy przed oczami. Zwłaszcza, gdy usłyszałem to Weg!. Jakby mnie kto batem uderzył." Sąd przyjął tezę obrony, że Blachowski zabił Koehlera w afekcie, co oczywiście miało korzystny skutek dla oskarżonego. Również motywy wyroku, uwzględniające fakt, że czyn Blachowkskiego dokonany został pod wpływem obawy o utratę mieszkania - a więc w przeświadczeniu własnej krzywdy, jaki pod wpływem ogólnych warunków panujących w Żyrardowie, oznaczały, że sąd - mimo zastrzeżeń na początku procesu - przy ferowaniu wyroku nie mógł nie wziąć pod uwagę społecznego tła sprawy. Ostatecznie wyrokiem sądu Blachowski został uznany winnym zabójstwa dokonanego w afekcie na Gastonie Koehlerze i skazany za ten czyn na 5 lat więzienia.

Przebieg procesu w sprawie Żyrardowa śledzono w całym kraju z najwyższym zainteresowaniem. Gazety ze sprawozdaniami miały ogromne powodzenie. Dwukrotnie w czasie procesu zzkłady stawały: robotnicy urządzali krótkotrwałe starjki demonstracyjne. Mimo niezbyt chlubnej przeszłości politycznej cała sympatia opinii była oczywiście po stronie Blachowskiego, a śmierć Koehlera przyjęto jako wybawienie od znienawidzonego powszechnie dyktatora.

Warto w tym miejscu przytoczyć jeszcze komentarz Robotnika z 23 października 1932 (w przeddzień procesu) będącego organem prasowym PPS:
"(...) Czyn Blachowskiego nie wynikł z nakazu jakiejkolwiek organizacji, był aktem na wskroś osobistym, ale mimo to rozprawa sądowa stanie się, i stać się musi, wielką rozprawą społeczną, która ujawni przed Polską całą tragedię mas robotniczych i pracowniczych Żyrardowa, ujawni zarazem wszystkie metody obcego kapitału stosowane w polskim życiu przemysłowym, dźwiganym wysiłkiem polskiego robotnika i polskiego pracownika umysłowego. Nie ma, rzecz oczywista, różnicy zasadniczej między kapitałem rodzimym, jeżeli brać rzecz ze stanowiska klasowego. Istnieje wszakże bardzo poważna róznica z punktu widzenia interesów państowych i z jeszcze jednego punktu widzenia, głęboko istotnego dla nowoczesnej fazy ustroju kapitalistycznego: myślimy o praktykach i metodach tzw. kapitału kolonialnego, traktującego ludzi pracy w danym kraju tak, jak biali gubernatorowie kolonii afrykańskich traktują swoich Murzynów. Słówko Weg (Precz!), rzucone przez Koehlera Blachowskiemu sekundę przed zabójstwem na ulicy Mazowieckiej, ilustruje to, o co nam chodzi. Państwo, które chce być niepodległe, nie może tolerować na swoim terytorium kapitału kolonialnego z niczyjej strony."


Tekst opracowany na podstawie: Jerzy Rawicz, Sprzedane Miasto [w:] Generał Zagórski Zaginął... Z tajemnic lat międzywojennych, Warszawa 1963


- powrót -